14.9.09

Zagadka

Uczestnicy imprezy tematycznej, którą urządziłam w sobotę, nie odgadli (no, z jednym wyjątkiem), za kogo jestem przebrana. Mimo podpowiedzi przylepionej na szafie.
Czy to naprawdę takie trudne? :)



6.9.09

Notka wyjaśniająca

Ja żyję. Tylko padam na nos.

Przez 4 pracujące dni w tygodniu wracam do domu o nieludzkich godzinach, a w weekendy nie mam siły na nic. Ale jeszcze tylko dwa tygodnie i mój plan zajęć powinien się poprawić.

19.8.09

Dlaczego ema nie mają przyjaciół?

Dziś będzie o umiejętności życia w społeczeństwie. Bo często się zastanawiam, co ze mną jest pod tym względem nie tak.
Większość znanych mi kobiet miała dozgonne przyjaciółki już od podstawówki, kolejne - w szkole średniej i na studiach. Większość znanych mi kobiet nadal ma przyjaciółki lub przyjaciół. Ludzie chodzą na piwo, do kina, spotykają się gdzieś, wyjeżdżają razem, dziewczyny razem chodzą chociażby na głupi aerobik. To się dzieje. Widzę to dookoła siebie. Ale sama nie wchodzę w takie międzyludzkie interakcje. Nie dlatego, że nie chcę - bo bardzo chcę. Tylko to nie działa. Odnoszę wrażenie, że brakuje mi czegoś - jakiegoś zmysłu, umiejętności, nie wiem sama - i to uniemożliwia mi rozwijanie głębszych znajomości. Tak, jakbym była głucha, a przy tym świadoma istnienia świata dźwięków. Mam wrażenie, że obok mnie jest cała ogromna przestrzeń sygnałów, wiadomości, cały kanał przepływu informacji - a ja nie potrafię odbierać tych danych.
Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. Wydaje mi się, że staram się nawiązywać i utrzymywać kontakty. Nie mam problemów z poznawaniem nowych osób. Tylko te znajomości od pewnego momentu nie rozwijają się, stają w miejscu. Mam opory przed pytaniem innych o ich sprawy, bo czuję się, jakbym pchała się komuś z butami w życie, naruszała przestrzeń - przecież gdyby chciał, powiedziałby sam. Kiedy mówię o sobie, czuję się jak natręt i egocentryk. A kiedy ktoś wypytuje mnie o moje życie, to z kolei moja przestrzeń jest naruszona i nie jest mi z tym dobrze. W przypadku nielicznych bliższych znajomych toleruję to jeszcze w miarę dobrze, ale to są wyjątki.
Staram się nawiązywać relacje z ludźmi. Nawet prowadzę życie towarzyskie. Ale kiedy kolejny raz to tylko ja proponuję wspólne wyjście, to tylko ja zaczynam rozmowę, to tylko ja dzwonię, to tylko ja zapraszam na imprezę - wysiadam. Gdyby moje działania były takie, jak trzeba, to przynajmniej w części byłyby odwzajemniane. Skoro nie są, najwyraźniej się narzucam i nie jest to miłe dla napastowanych osób. W takich chwilach odpuszczam sobie, zaprzyjaźniam się ze swoim dołem. A potem znów wstaję i idę rozbijać się o solidną szklaną ścianę. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Dwukrotnie udało mi się zaprzyjaźnić. Pierwszy raz - pod koniec liceum. Przez rok byliśmy nierozłącznymi kumplami, wymienialiśmy się książkami, chodziliśmy na piwo albo na pizzę z samym serem, bo nie było nas stać na nic więcej. Zwierzaliśmy się sobie, mieliśmy do siebie zaufanie, robiliśmy dla siebie nawzajem szalone rzeczy. Ta przyjaźń minęła - na studia kumpel wyjechał do Warszawy, ja zostałam w Lublinie. Potem, kiedy też przeprowadziłam się do Warszawy, byliśmy już o wiele za daleko. Drugi raz był na studiach. Ona - energiczna dziewczyna z problemami, zawikłanym życiem. Słuchałam o jej problemach, dużo rozmawiałyśmy, znów - książki, muzyka, wspólna nauka do egzaminów. I po jakimś czasie ona po prostu znalazła sobie nową przyjaciółkę, nagle - bez słowa - zredukowała kontakty ze mną do minimum. Przechorowałam to znacznie gorzej niż dowolnie wybrane rozstanie z facetem (o dziwo, ze związkami nigdy nie miałam takich problemów).
Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Może potrzebuję psychologa. Może zwyczajnie jestem egoistyczną, niesympatyczną krową. A może jestem normalna. Nie wiem.


No dobrze, a na odtrutkę po takiej porcji emo - moi ukochani Amateur Transplants.

12.8.09

Powtórka z rozrywki

Zdecydowałam się. Podejmę drugą próbę zdobycia prawa jazdy.
Kurs zaczyna się pod koniec sierpnia.

Kiedy podjęłam decyzję, mój żołądek zwinął się w supeł. Bardzo się boję tych jazd i właściwie to nie wiem, czy jest sens znów iść - pewnie nawet nie podejdę do egzaminu. Jeśli ta cała jazda samochodem będzie dla mnie tak potwornie stresująca, jak dwa lata temu. Ale nie należy się poddawać, prawda?

Przydałoby mi się prawo jazdy. A za rok pewnie będzie mi potrzebne jeszcze bardziej...

Nie wiem, po prostu nie wiem, dlaczego tak się boję. Na poprzednim kursie podczas jazd dostawałam prawie że histerii w aucie. Nie byłam jakoś źle nastawiona - nie miałam żadnych doświadczeń i uważałam, że to nie może być trudne, skoro tyle osób jakoś jeździ. Ale było koszmarnie. Z trzydziestu godzin jazd piętnaście spędziłam na placu manewrowym. Nie wychodziło mi ani parkowanie, ani zmiana biegów, nic po prostu. W mieście - byłam sparaliżowana ze strachu, że coś zrobię źle i kogoś zabiję albo uszkodzę. Nie byłam w stanie nawet wyjeździć wszystkich godzin.

Prowadzenie samochodu nie może być trudne. Nie może, nie może, nie może...


A zmieniając temat - znudziła mi się moja stara fryzura. Mam nową. Oto i ona:

7.8.09

Książę Półkrwi i Harry Potter

Udało mi się wreszcie w tym tygodniu pójść do kina na kolejnego Pottera. I był to całkiem dobry Potter.
Książka została pocięta sensownie. Oczywiście nie ma wszystkiego, ale nie ma też dłużyzn, które od piątego tomu irytowały mnie coraz bardziej. Moim zdaniem opowieść na tym zyskała. Fabuła powinna być zrozumiała dla osoby, która nie czytała książek - tym sposobem problem, który najdotkliwiej był widoczny w trójce, został rozwiązany.
Wizualnie, jak zwykle, na wysokim poziomie. Chyba najbardziej zapadła mi w pamięć scena ze Śmierciożercami niszczącymi most. Opustoszałe sklepy na Pokątnej, pustawe uliczki i szarobura pogoda skutecznie tworzą atmosferę zagrożenia, dusznego oczekiwania na coś złego. Podoba mi się nagromadzenie scen romanticzno-komicznych i takich, jak rozmowa w sklepie bliźniaków. One ładnie dopełniają obraz i nieco rozładowują ten podskórny niepokój - widać, że mimo wojny życie toczy się dalej.
Gra aktorska Trójcy też mi się podobała, mam wrażenie, że oni się całkiem ładnie rozwijają. Zwłaszcza Ron. Może będzie z niego dobry aktor, którego nie da się zaszufladkować jako amanta. Luna, Ginny, Fred i George - też OK. Żałuję, że nie było więcej Neville'a. Natomiast tego, co robił Draco, nie da się nawet nazwać grą aktorską. Nie wiem, kto kazał mu przez cały film chodzić ze skrzywioną miną. To już był poziom Edwarda ze "Zmierzchu"... Slughorn też mi pasował. Młody Tom Riddle - okropne bahrdzo mhroczne emo, niektóre żarty są aż nazbyt trafne.
Severus Snape to osobny rozdział, ale na ten temat nie mogę napisać nic sensownego. Zawsze tylko czekam, kiedy on się pojawi i coś powie, bo głos Alana Rickmana to dla mnie czysty seks.
Wątek Magicznego Schowka Na Mopy został poprowadzony zbyt nachalnie, jak na mój gust. Przez to od początku było oczywiste, co robi Draco. Wykradanie horkruksa też nie do końca mi się podobało, ale tutaj sceny ratował Dumbledore - muszę się przyznać, że się wzruszyłam.
Najfajniejsze sceny: Bellatrix uciekająca przed Harrym, Hermiona przez łzy wyczarowywująca ptaszki, Luna ratująca Harry'ego w pociągu, Ron po eliksirze miłosnym.

6.8.09

Best friend money can buy

Dotarła do mnie dziś paczka z zamówioną jakiś czas temu Freyową Saskią, w dodatku w wersji kolorystycznej "linen" - jak na poniższym zdjęciu katalogowym.


Dawno nie byłam tak zadowolona ze stanika - leży super i podoba mi się bardziej, niż na zdjęciach. Jutro aż chyba przeprowadzę testy w terenie. A cieszę się jak głupia, bo to model sprzed jakiegoś czasu, więc nie liczyłam na to, że go kiedyś kupię. Chorowałam na taką wersję chyba z rok...

Za to aerobik mnie dziś trochę wkurzył, żeby nie było zbyt pięknie. Nie myśląc zbyt wiele poszłam na taki typ ćwiczeń, jaki uważam za potrzebny. Ale nie zastanowiłam się specjalnie nad wyborem grupy, nie przyszło mi też do głowy oglądać zdjęć prowadzących, po prostu wybrałam najbardziej pasujący dzień. Ćwiczenia okazały się za intensywne na moje potrzeby, ale to nie problem, bo zmienię grupę i już. Ale po godzinie oglądania napakowanych, odchudzających się z gałek ocznych nastolatek, kokietujących instruktora, chyba będę potrzebowała psychologa.

30.7.09

Stadi, dzień pierwszy

Podobno żaden szanujący się helsińczyk nie powie na swoje miasto inaczej, niż Stadi. Stadi to wyraz pochodzenia szwedzkiego i oznacza po prostu miasto (tak samo, jak fińskie słowo kaupunki). Helsińczycy uważają, że stolica to jedyne prawdziwe miasto w Finlandii. Przy takim podejściu trudno się dziwić, że mieszkańcy pobliskiego Espoo złośliwie określają Helsinki jako Kaupunki...

Przylecieliśmy do Finlandii w niedzielę, późnym wieczorem. Padało. Po odebraniu bagażu i półgodzinnej jeździe z lotniska do centrum (lotnisko nie jest w samych Helsinkach, tylko pobliskim mieście o swojsko brzmiącej nazwie: Vantaa, po szwedzku Vanda) znaleźliśmy się przy dworcu.


Okazało się, że nie pada. Tylko leje. Zza strug wody niewiele było widać, trudno było nawet wyjąć mapę. Dwa razy skręciliśmy w złą stronę, po kwadransie wędrówki po spływających wodą ulicach (ciągnięcie walizki po oldskulowych, dużych kocich łbach to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju) byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Woda chlapała mi z butów. Ale nawet takie Helsinki zrobiły na mnie wrażenie - przekorne, kapryśne miasto. W końcu dotarliśmy do Aleksanderinkatu - ulicy Aleksandra, czyli popularnego Aleksi


i dalej było już z górki. Do hotelu dobrnęliśmy po północy, ociekający wodą. Mój plecak, jak się okazało, był wodoodporny, ale od środka - bardzo ładnie zbierała się w nim woda. Gorący prysznic, gorąca herbata, ciepłe łóżko... poszliśmy spać, z nadzieją, że buty wyschną przez noc.

27.7.09

Pourlopowo

Po urlopie, niestety, trzeba wrócić do pracy. I wstać rano.
Okropność.

Na szczęście wciąż jeszcze funkcjonuję w trybie wakacyjnego entuzjazmu, więc dało się przeżyć. A nawet udało mi się dziś zapisać na aerobik na sierpień. "Zapisywałam się" już chyba ze dwa lata, więc jestem podbudowana sukcesem.

26.7.09

Powrót

Wyprawa do Finlandii udała się nadspodziewanie dobrze. W niedzielę powitało nas oberwanie chmury, później na szczęście pogoda się poprawiła. Podobało mi się wszystko: miasto, muzea, port, wyspy. Sklepy też były niczego sobie.
Ale musiałam kupić sobie serduszko zastępcze. Moje własne, obawiam się, zostało w Helsinkach.

18.7.09

Helsinki na horyzoncie

Jestem na etapie szczegółowego planowania, co też będziemy przez te kilka dni w Finlandii oglądać. Okazało się, że w tym egzotycznym kraju można kupić tzw. Helsinki Card - bilet uprawniający do przejazdów komunikacją miejską, darmowego wstępu do przeważającej większości muzeów, zniżek w pozostałych, a do kompletu - zniżek w restauracjach, a nawet w sklepach. Bilet można zakupić przez internet, a na stronie internetowej są wszystkie aktualne informacje o przysługujących zniżkach, adresy, dni i godziny otwarcia poszczególnych placówek, możliwości dojazdu...
Ciekawa jestem, kiedy u nas tak będzie. Z ciekawości aż sprawdziłam - w Warszawie też funkcjonuje coś podobnego, Warszawska Karta Turysty, ale przez internet niewiele można się na ten temat dowiedzieć. Trójmiasto ma spory portal dla turystów, ale to też nie jest tak fajne. Szkoda.

17.7.09

Poczta i krówki

Zdarzyło mi się dzisiaj coś zabawnego.
Po pracy poszłam sobie spokojnie na pocztę, ponieważ przed wyjazdem na wakacje musiałam odesłać do sklepu nietrafiony zakup. Oczywiście był to stanik - zamówiłam słynne krówki, ale niestety nie trafiłam z rozmiarem, a na wymianę już nie ma, co sprawia mi dużą przykrość. W każdym razie, krówki zapakowane w pudełko i zaadresowane trafiły w końcu do rąk Pani w Okienku. Pech chciał, że zapragnęłam je wysłać jako list...
- Ja pani tego nie przyjmę - poinformowała Pani w Okienku.
- Dlaczego? - Nie przeczuwałam jeszcze nadciągającej awantury. Pani zasugerowała, że rozmiar pudełka jest za duży. Wyprowadziłam ją z błędu. Ale to był dopiero początek.
- Ale ja i tak nie przyjmę pani tej paczki - oznajmiła Pani w Okienku.
- Ale dlaczego? - Tym razem nieco się zdziwiłam.
- Niech mi pani pokaże tę paczkę - rzekła Pani pobłażliwym tonem. Wzięła biedny, mały pakunek do ręki, a następnie... zamachnęła się i dość mocno uderzyła pudełko pięścią. Pudełko oczywiście źle to zniosło. - No i widzi pani? Źle zapakowane! Ja tego nie przyjmę - usłyszałam.
Przyznam, że na dłuższą chwilę odjęło mi mowę.
Całą sytuację, po jakichś dziesięciu minutach coraz komiczniejszej sprzeczki (- Pani to przepakuje w kopertę! - Ale to musi być wysłane w pudełku... - Ja tego w tym pudełku nie przyjmę! - W takim razie może macie państwo taśmę klejącą, to skleję to mocniej? - Pani to przepakuje w kopertę!), załagodził pan z drugiego okienka, który bez zbędnego gadania posklejał z powrotem moją paczkę. Wysyłka przebiegła pomyślnie. Ale obawiam się, że osiągnęłam limit absurdu na ten tydzień.

16.7.09

Raz, dwa, trzy... próba bloga

W zamierzchłych czasach miałam pamiętnik. Zamykany na kłódkę. Oczywiście różowy.
Od tamtej pory technika się rozwinęła. Ale potrzeba uzewnętrznienia myśli - została. To pomaga uporządkować odczucia, uczesać myśli i zobaczyć różne rzeczy na chłodno. Myślę, że mi się to przyda.
Zatem - jestem.