20.5.10

Wyjątkowo zimny maj

Nie mogę urodzić, ponieważ na środku mieszkania stoi rower. A rożki do zawijania dziecek nie chcą wyschnąć, bo jest mokro i brzydko. I okna są nieumyte, a przecież nie mogę myć okien w taką pogodę. Więc nie urodzę i koniec.
Zamierzam dziś popełznąć do sklepu i odebrać moje karmniki (mam różowy! może nie dostanę depresji poporodowej!), a następnie udać się na test końcowy z fińskiego, acz nie wiem po co, bo nic nie umiem i nie będę się uczyć. Chyba żeby gramatykę poćwiczyć. I wiem już, dlaczego kobiety po porodzie łapią depresję. Każdy by dostał depresji, gdyby zażądano od niego ubrania się w ohydny stanik do karmienia, produkowany w dość abstrakcyjnych rozmiarach, drogi jak diabli i brzydki jak... jak nie wiem co, ale one są potwornie, obrzydliwie, strasznie brzydkie. I występują głównie w kolorze białym, bo powszechnie wiadomo, że jeśli noworodek zobaczyłby pierś w czarnym staniku, natychmiast uciekłby z wrzaskiem. A na opakowaniach staników znajdują się zdjęcia przedstawiające karmiące matki z minami wskazującymi na przebytą lobotomię. Brrr.
Alien nadal nie ma wybranego imienia (ale za to mam imię dla dziewczynki, której nie posiadam). Ogarnia mnie panika. Zaraz pójdę prasować następną baterię ręczniczków i kocyków. Prasowanie mnie uspokaja.