30.7.09

Stadi, dzień pierwszy

Podobno żaden szanujący się helsińczyk nie powie na swoje miasto inaczej, niż Stadi. Stadi to wyraz pochodzenia szwedzkiego i oznacza po prostu miasto (tak samo, jak fińskie słowo kaupunki). Helsińczycy uważają, że stolica to jedyne prawdziwe miasto w Finlandii. Przy takim podejściu trudno się dziwić, że mieszkańcy pobliskiego Espoo złośliwie określają Helsinki jako Kaupunki...

Przylecieliśmy do Finlandii w niedzielę, późnym wieczorem. Padało. Po odebraniu bagażu i półgodzinnej jeździe z lotniska do centrum (lotnisko nie jest w samych Helsinkach, tylko pobliskim mieście o swojsko brzmiącej nazwie: Vantaa, po szwedzku Vanda) znaleźliśmy się przy dworcu.


Okazało się, że nie pada. Tylko leje. Zza strug wody niewiele było widać, trudno było nawet wyjąć mapę. Dwa razy skręciliśmy w złą stronę, po kwadransie wędrówki po spływających wodą ulicach (ciągnięcie walizki po oldskulowych, dużych kocich łbach to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju) byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Woda chlapała mi z butów. Ale nawet takie Helsinki zrobiły na mnie wrażenie - przekorne, kapryśne miasto. W końcu dotarliśmy do Aleksanderinkatu - ulicy Aleksandra, czyli popularnego Aleksi


i dalej było już z górki. Do hotelu dobrnęliśmy po północy, ociekający wodą. Mój plecak, jak się okazało, był wodoodporny, ale od środka - bardzo ładnie zbierała się w nim woda. Gorący prysznic, gorąca herbata, ciepłe łóżko... poszliśmy spać, z nadzieją, że buty wyschną przez noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz