27.5.12

Dziś 2 lata

Dziś Młody kończy 2 latka. I to już nie jest Alien - tylko mój synek.

22.5.12

Finów nigdy dosyć

Znalazłam tutaj jakieś nagranie, na którym Lauri wykonuje "Heavy" razem z Eikką Toppinenem. :) No cóż... to już wiem, czemu kiedyś spodobała mi się Apocalyptica, a nie The Rasmus. :D
A tymczasem doszły mnie słuchy, że HIM planuje na ten rok nową płytę (cóż za zbieg okoliczności - ósmą w karierze). Może potem też się skuszą na trasę po Europie? Jakoś nabrałam ochoty na koncerty. :) Ville Valo przez długi czas był moim ulubionym wokalistą (zresztą do dziś uważam, że ma fantastyczny głos, bardzo w moim guście). Apocalyptica też pewnie niedługo zacznie myśleć o nowej płycie (hmmm, to będzie - ósma?), a oni na pewno przyjadą tu zagrać - często pokazują się w Polsce.
Kiedyś zaczęłam się uczyć fińskiego, żeby móc powiedzieć chłopakom z Apocalyptiki, że fajnie grają. Kto wie, może jeszcze będę miała okazję? Sądziłam, że już jestem zbyt poważną i dostojną matroną na takie rozrywki, ale... nie. :)

18.5.12

Jeszcze o koncercie

The Rasmus postanowili zagrać w Warszawie koncert z okazji moich urodzin. ;) Właściwie to nie chciało mi się iść, nie planowałam, nie jestem jakąś wielką fanką - ot, lubię ich posłuchać i tyle. Ale tak jakoś się złożyło, że postanowiłyśmy z siostrą się wybrać. Nie mam już nastu lat, do tej pory koncerty raczej omijałam - bo głośno, tłok, depczą, zasłaniają i w ogóle, można obejrzeć w domu na DVD. Byłam kiedyś na koncercie ukochanej wtedy Lacrimosy, ale w sumie niewiele widziałam (może jakbym miała dobrane okulary, to byłoby lepiej ;>). Widziałam Apocalyptikę, nawet stałam pod sceną i było bardzo fajnie, piszczałam, skakałam i w ogóle - ale po pół godziny napór tłumu mnie bardzo zmęczył i musiałam odejść. A potem, zza pleców rosłych metali, nie było już za dobrze widać. Poza tym ludzie byli po paru piwach, uwędzeni w dymie papierosowym i mało delikatni, bałam się, że ktoś mnie stratuje. Więc jakoś tak nie miałam entuzjastycznego podejścia do koncertów. Na the Rasmus też w sumie zresztą byłam, bo w 2010 grali koncert na Juwenaliach w Lublinie, więc musiałam pójść. Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży, ale co tam. ;P Stałam oczywiście daleko (wtedy nie było sensu próbować podchodzić) i znów niewiele widziałam. Łatwo zatem odgadnąć, że po kolejnym koncercie nie spodziewałam się wiele, ot - można pójść poskakać. Wyszłyśmy później, niż chciałam (liczyłam na fajne miejsca przy scenie), ale dzięki temu trafiła się nam miła niespodzianka. Minęło może 10 minut, od kiedy dotarłyśmy na miejsce i stanęłyśmy w długaśnej kolejce (daleko, przygnębiająco daleko), kiedy nagle jakieś 2 metry przed nami otworzyła się bramka z napisem "backstage" i wyszedł... Lauri we własnej osobie. Sądziłam, że on po prostu gdzieś idzie, albo wyjrzał pomachać fanom - a on stanął przed bramką i zabrał się za rozdawanie autografów, ściskanie rąk, rozmowy z fanami i pozowanie do wspólnych zdjęć. To było niesamowite, przez chwilę zbierałam szczękę z chodnika, a potem zaczęłam się rozglądać za czymś do podpisania. :) Atmosfera była fantastyczna - Lauri stał wśród fanów, był dla wszystkich bardzo miły, zagadywał, rozmawiał. Nie było trzeba żadnego pilnowania ani organizatora (chociaż chyba z tyłu kontrolował sytuację jakiś ochroniarz). Nikt się nie przepychał, nikt się na niego nie rzucał, wszyscy brali autografy, robili fotki i uciekali, żeby zrobić miejsce dla kolejnych osób. Ludzie pożyczali sobie pisaki, robili zdjęcia innym osobom, wszyscy byli dla siebie życzliwi i przyjaźni. (Zupełnie inaczej, niż np. na Apo - z tamtego koncertu miałam zupełnie inne wrażenia). To całe podpisywanie trwało prawie pół godziny. My też załapałyśmy się na wspólną fotkę i podpisy, nawet udało mi się zagadać coś po fińsku. I zrozumiał. :) Po tej niespodziance od razu wpadłam w fantastyczny humor. W końcu zaczęli wpuszczać na koncert. Doczekałyśmy się na swoją kolej, kupiłyśmy coś do picia (akurat tego dnia było gorąco) i poszłyśmy pod scenę. Było już sporo ludzi, ale i tak było dobrze wszystko widać. Mało tego - widziałam, jak osoby z bliższych rzędów wychodziły po coś, a potem... wracały. I były przepuszczane na swoje miejsca. Nikt się jakoś nie pchał i nie tratował. Punktualnie o 20 wyszedł support - chłopcy się starali, ale nie przeciągali, pograli pół godziny i poszli. The Rasmus weszli na scenę o 21, też punktualnie - i zaczęła się zabawa. Wyskakałam się, wyśpiewałam, wykrzyczałam i wypiszczałam za wszystkie czasy. :) Inaczej niż w zespołach, które widziałam wcześniej na żywo, tutaj właściwie tylko Lauri odpowiadał za kontakt z publicznością, pozostali grali i niewiele było ich widać. Ale za to Lauri radził sobie świetnie. Fantastycznie rozgrzewał atmosferę i sprawiał, że chyba wszyscy bawili się rewelacyjnie. Zresztą to wyglądało, jakby zespół też miał dużo radości ze swojej pracy. Za każdym razem, kiedy myślałam, że już nie mam siły, zaczynali grać jakąś piosenkę, do której nie dawało się nie skakać. :) Podobały mi się też te z nowego albumu - zagrali je dużo bardziej rockowo, niż na płycie. Koncert skończył się o wiele za szybko. Kupiłyśmy jeszcze po jakimś drobiazgu na pamiątkę i cóż... chętnie wybrałabym się jeszcze raz. Chyba znienacka zostałam hard fanką Rasmusów. ;)

20.8.11

Ten gorszy dzień

Po wlewie ze sterydów jestem nadczłowiekiem. Nie muszę spać. Mogę robić wszystko. Nic mnie nie boli. Mam świetny humor. Tryskam entuzjazmem. Jestem fantastyczna, najlepsza, najmądrzejsza i najpiękniejsza. Uwielbiam siebie na sterydach.
Kilka dni później chemia ze mnie schodzi i uchodzi powietrze. Znów czuję się źle, nie mam sił nawet myśleć, wszystko mnie potwornie drażni. Łapię doły-giganty. Nic mnie nie cieszy, albo prawie nic. Jestem jak przekłuty balonik. I muszę to przetrzymać, dopóki nie wrócę do równowagi. Nie cierpię tego zjazdu, nienawidzę.
Dziś nie jest dzień nadczłowieka.